Pozostałe sklepy Lidla czynne będą nadal od 6.00 do 22.00. Sieć Biedronka ma ponad 3,1 tys. sklepów, a Lidl dysponuje siecią ponad 750 placówek. Dodajmy, że poza zaostrzeniem limitów w sklepach, rząd zdecydował, że od soboty zamknięte zostaną sklepy budowlane i meblowe, mające ponad 2 tys. metrów kw. powierzchni. Biedronka w tegorocznej akcji z maskotkami będzie uczyć oszczędzania. Przy okazji sieć handlowa podkreśli na każdym kroku, że jej produkty są „w korzystnych cenach, doskonałej jakości i blisko domu”. Właśnie takie cechy będą miały też bystrzaki, które od Biedronki dostały „supermoc”. Głównymi bohaterami programu lojalnościowego będą dwa zwierzaki i jeden owoc. Ucz się z Quizlet i zapamiętaj fiszki zawierające takie pojęcia, jak W weekend .. odpoczywać. (ja), W wakacje .. pływać w morzu, opalać się na plaży i miło spędzać czas. WPHUB. 19.11.2023 07:32, aktualizacja 19.11.2023 10:45. W poniedziałek w Biedronce się zacznie. "Limit dzienny - dwie butelki". 11. Biedronka znów szaleje! Ci, którzy w najbliższych dniach odwiedzą popularny dyskont, staną przed szansą na spore oszczędności. Wiele produktów będzie można zgarnąć za darmo. Na półkach pojawiły się towary markowe, a wiele osób, które jeszcze niedawno omijały takie sklepy, dziś chwali się tanim łososiem kupionym w Biedronce albo dyskutuje o zaletach win z Lidla. Nic dziwnego, że Biedronka wyrosła na największą polską sieć handlową, a dyskonty w ciągu pięciu lat podwoiły swój udział w polskim Lidl ma już ponad 2 tys. kas samoobsługowych w ponad 350 sklepach (na około 700 w całym kraju). Biedronka - blisko 6 tys. w ponad 1740 lokalizacjach w 550 miastach. "Na koniec 2019 r. zainstalowaliśmy ponad 1100 takich urządzeń w ponad 320 sklepach, 2020 r. zakończyliśmy z liczbą ponad 1000 placówek, w których działało łącznie . Zaczęły Biedronka i Dino, a ich konkurenci nie mają specjalnie wyboru. Kaufland, Lidl i inne sieci też będą otwierać część sklepów w niedziele, żeby nie stracić przychodów. Czy parlament zaostrzy przepisy jesienią? Najbliższa niedziela to jedna z siedmiu wyjątkowych w roku. Wszyscy pracownicy handlu mogą być w sklepach bez żadnych ograniczeń. Jednak także w kolejne niedziele coraz więcej dużych placówek planuje obsługiwać klientów. W szybkim tempie przybywa sklepów, które wykorzystując dziurawą ustawę, mogą działać także w niedziele jako tzw. placówki pocztowe, czyli po prostu miejsca, gdzie dzięki współpracy z jedną z firm kurierskich można nadać bądź odebrać paczkę. Czytaj także: Dlaczego u Niemca bywa taniej? Sześć powodów Niedziele bez handlu to wymierne straty Gdy Biedronka, lider polskiego rynku handlowego, zdecydowała, że trzeba spróbować zarobić, i zaczęła późną wiosną otwierać sklepy w niedziele, konkurenci znaleźli się w trudnej sytuacji. Mogliby oczywiście niczego nie zmieniać, ale to dla nich wymierne straty. Według informacji portalu Wiadomości Handlowe niemiecki Kaufland chce otwierać od września część sklepów we wszystkie niedziele, chociaż jeszcze niedawno zarzekał się, że nie ma takich planów. Podobnie zacznie prawdopodobnie robić siostrzany Lidl, bo nie chce oddać pola Biedronce. Kto przecież w niedziele idzie na zakupy, ten równocześnie nieco mniej kupuje w inne dni tygodnia. Po cichu i nie wszędzie – tak sieci otwierają się w niedzielę Co ciekawe, same sieci handlowe wcale głośno nie chwalą się otwieraniem sklepów w niedziele. Często mieszkańcy przypadkowo spostrzegają, że placówka niedaleko ich domu zaczęła pracować w ten dzień tygodnia. Na przykład Biedronka oficjalnie nie chce nawet poinformować, ile jej dyskontów stało się „placówkami pocztowymi”. Jest to zapewne kilkaset punktów w całej Polsce na nieco ponad 3 tys. sklepów sieci. Chodzi przede wszystkim o duże miasta, gdzie przez cały tydzień otwarte jest 15–20 proc. placówek Biedronki. Na przykład w Warszawie we wszystkie niedziele działa mniej więcej 30 na prawie 160 sklepów, w Krakowie 10 na 60, w Szczecinie 7 na niespełna 40, a w Białymstoku 4 na 30. Raczej nieprzypadkowo bez ograniczeń pracuje wiele punktów w miejscowościach wakacyjnych – w niedziele są otwarte wszystkie Biedronki we Władysławowie, w Ustce i większość w Zakopanem. Podobną taktykę stosuje szybko rosnąca sieć Dino. Sieci handlowe nie chcą wcale w niedziele otwierać wszystkich sklepów, a tylko te najpopularniejsze. Oczywiście liczą się z tym, że wkrótce ta dziwna sytuacja się skończy. Grupa posłów PiS na żądanie związkowej Solidarności złożyła w Sejmie projekt zmian w przepisach. Zgodnie z nim placówką pocztową będą mogły być tylko sklepy, gdzie ponad połowa obrotów jest związana z obsługą listów i paczek. Jednak najpierw dla tych zmian trzeba znaleźć większość w podzielonym Sejmie, a potem jeszcze przełamać bardzo prawdopodobny opór Senatu. Tylko z podpisem prezydenta problemów z pewnością nie będzie. W praktyce oznacza to, że zaostrzenie przepisów może być gotowe nie wcześniej niż późną jesienią. Do tego czasu sieciom opłaca się otworzyć część sklepów w niedziele – w pełni legalnie. Zaszkodzić Żabkom? Ale dlaczego Biedronka, a po niej kolejne duże sieci zaczęły nagle wykorzystywać furtkę w ustawie, która przecież obowiązuje już od kilku lat? Prawdopodobnie chodzi o to, aby zaszkodzić konkurencji. To bowiem małe sklepy na czele z Żabkami od dawna mają status placówek pocztowych i mogą działać bez ograniczeń. Jeśli politycy zmienią ustawę, zaszkodzą przy tym właśnie mniejszym punktom. Będą w nich w niedziele mogli pracować wyłącznie właściciele (plus najbliższa rodzina). Wówczas zapewne część małych sklepów zostanie w niedziele zamknięta albo będzie czynna krócej niż dziś. Choćby dlatego, że np. niektórzy franczyzobiorcy prowadzą dwa albo nawet trzy punkty. Giganci rynku wiedzą zatem doskonale, że ich niedzielny eksperyment może długo nie potrwać, ale przy okazji chcą doprowadzić do zamknięcia części mniejszych punktów. A na razie liczą na wyższe obroty jesienią i na wykorzystanie faktu, że większość Polaków obecnego zakazu nie popiera i chce mieć możliwość robienia zakupów w niedziele. W najgorszej sytuacji są zaś pracownicy, którzy przyzwyczaili się do wolnych niedziel. Nie dość, że muszą zacząć chodzić do pracy tego dnia, to jeszcze nie dostaną za to wcale wyższego wynagrodzenia. Rząd bowiem wolał wprowadzić zakaz pracy w niedzielnym handlu, zamiast zwiększyć stawki dla tych, którzy tego dnia obsługują klientów, o co np. apeluje Związkowa Alternatywa. Otwieranie sklepów w niedziele dzieli u nas nawet związkowców. Czytaj także: Co wolno Orlenowi, to nie Biedronce. Dlaczego PiS uszczelnia ustawę o handlu w niedzielę? Cukier znika ze sklepów tak szybko, że największe sieci handlowe wprowadzają limity na jego sprzedaż. Czy to efekt słodkiej spekulacji? 10 kg – maksymalnie tyle na jednym paragonie można kupić od środy cukru w Biedronce. Podobne ograniczenia obowiązują w dwóch kolejnych sieciach dyskontowych: Netto i Aldi (tu zaledwie 5 kg). W zasadzie chodzi raczej o działanie psychologiczne niż konkretne limity, bo przecież każdy może podzielić zakupy na kilka paragonów. Sieci obserwują od pewnego czasu wzmożone zakupy cukru i mają coraz większy problem z zapełnieniem półek. Jednak nie jest to raczej efekt wzmożonego zainteresowania Polaków pieczeniem ciast czy domowym wyrobem lodów. Czytaj także: „Najpierw oszczędza się na jedzeniu”. Polaków strategie przetrwania W dyskontach taniej niż w hurtowni Cukier w dużych ilościach zaczęli kupować w dyskontach przedsiębiorcy, którzy odkryli, że jest on tam tańszy niż w hurtowniach. Te zaczęły już drastycznie podnosić ceny. Na przykład w internetowym sklepie Pfeier Langen najprostszy cukier marki Diamant (z polskich buraków, jak zapewnia producent) kosztuje 5,99 zł za kilogram. Tymczasem w największych sieciach handlowych cukier wciąż sprzedawany jest po 3–4 zł za kilo (np. w Biedronce i Lidlu po 3,22 zł). Oczywiście pod warunkiem, że nie został właśnie wykupiony. Czytaj także: Taniej żywności już nie będzie. Jak zatrzymać szalony wzrost cen? Cukier za 6 zł Niestety, wszystko wskazuje na to, że cena rzędu 5–6 zł za kilogram cukru może być wkrótce standardem. Wszyscy spodziewają się znacznych podwyżek tego produktu. Powodów jest wiele: poza ogólnymi czynnikami napędzającymi inflację, jak droga energia, chodzi o eksplozję cen nawozów, a także o coraz dotkliwszą suszę. Od marca cukru (i wielu innych podstawowych artykułów spożywczych) nie wolno wywozić z Ukrainy, ale akurat Polska nie importowała od naszego wschodniego sąsiada istotnych ilości tego produktu. Tym zatem kłopotów tłumaczyć nie możemy. Na razie mamy do czynienia z postępującymi objawami cukrowej paniki. Im więcej mówi się o brakach i podwyżkach, tym szybciej cukier jest wykupywany (często na zapas, bo ma przecież długą datę ważności), a klienci akceptują coraz wyższe ceny. Tymczasem na razie nie ma żadnych konkretnych sygnałów ze strony producentów, które zapowiadałyby niedobór cukru czy znaczące ograniczenie jego dostępności. Marna to pociecha dla konsumentów. Tym bardziej że w ostatnich dniach niepokojące wieści płyną z Biedronki. Czytaj także: Nowy zbożowy szlak potrzebny od zaraz. Nie będzie łatwo Puste półki na dłużej? W sklepach tej największej sieci zdarza się sporo braków towarów (nie tylko cukru), co tłumaczone jest na bardzo różne sposoby – brakiem wystarczającej liczby pracowników, zwłaszcza w dziale dystrybucji, ale także twardymi negocjacjami cenowymi z dostawcami czy coraz częstszym robieniem zakupów na zapas, zwłaszcza przez drobnych przedsiębiorców. Polski handel świetnie zdał egzamin w pierwszej fali pandemii, gdy mimo początkowej paniki sklepy były cały czas dobrze zaopatrzone, a braki na półkach przejściowe. Niestety, wszystko wskazuje na to, że teraz sieci czeka trudniejsze wyzwanie, a konsumenci mają prawo czuć się zaniepokojeni. Czytaj także: Ceny rosną, nastroje spadają. Krótki kurs zaciskania pasa Kolejna sprawa, od której włos się jeży. Parę tygodni internautka zaalarmowała TVN Warszawa, że istnieje groźba, iż znane dobrze warszawiakom kino Femina zniknie i na jego miejscu powstanie Biedronka. Ale kino Femina to nie jest zwykłe kino. Dlatego miał się w tej sprawie wypowiedzieć konserwator zabytków. Ten jednak stwierdził, że wnętrze nie jest zabytkiem. Lada dzień więc zostaną wydane warunki zabudowy. Jedynym warunkiem jest zachowanie tablicy pamięci grających tu w czasach warszawskiego getta żydowskich muzyków, którzy następnie zostali pomordowani. Jak to celnie określił jeden z portali poświęconych Warszawie: Czy niedługo będziemy mogli ją oglądać, wiszącą między regałami z kiełbasą i keczupem? Można powiedzieć: przecież teraz też dzieje się tu coś innego niż podczas wojny, wnętrze zostało kompletnie przebudowane na multipleks. Ale nadal było związane z kulturą, więc to nie raziło. Oczywiście gdy przypomnieć grozę tamtych dni, razić może wszystko, ale życie przecież idzie naprzód. I dziś wielu internautów broni raczej samego kina niż jego historii, jak np. ta pani. Jak dla mnie jest to już pewna znieczulica, ale to nic w porównaniu z tym, co prezentują decydenci. Teatr, który znajdował się w tym miejscu, także nosił nazwę Femina. Działały tu kabarety, występowały Stefania Grodzieńska i Wiera Gran, ale też grywała Żydowska Orkiestra Symfoniczna, o której tu niedawno mówiliśmy, i śpiewała Marysia Ajzensztadt, wspaniała młodziutka sopranistka, zwana „słowikiem getta” (zamordowano ją, gdy miała zaledwie 20 lat). Tutaj trochę informacji o Feminie, tutaj o tym, co pozostało po getcie warszawskim. Przy Feminie zatrzymują się wszystkie wycieczki, które mają w programie getto warszawskie (w tym młodzież izraelska). Kiedy po raz pierwszy, jeszcze przed wolnością, przyjechali tu Filharmonicy Izraelscy, w nocy po niezapomnianym koncercie w Teatrze Wielkim pojechali pod Pomnik Bohaterów Getta oraz do Feminy, gdzie zagrali. Gdyby chcieli to kiedyś powtórzyć, będą musieli zagrać w Biedronce. Jeśli się zmieszczą. I jeśli pozwolą klienci i sprzedawcy…

kiedy będą fiszki w biedronce